10 września, 2018
Niedziela w toruńskich Jordankach upłynęła pod znakiem kobiecości. Miało to związek z koncertem w ramach tegorocznej trasy „Women’s Voices” – projektu pod dyrekcją artystyczną Pauliny Przybysz z udziałem: Kasi Nosowskiej, Brodki, Natalii Przybysz i Barbary Wrońskiej.
Jordankowa Sala Koncertowa zapełniała się sukcesywnie od godzin popołudniowych (i ostatecznie wypełniła po brzegi), bynajmniej nie wyłącznie kobiecą publicznością. Jako pierwszy wyświetlono „Hard lovin’ Woman” – dokument poświęcony – jak sama siebie określa – „wojowniczej księżniczce” Juliette Lewis. Aktorka i wokalistka alternatywnej grupy Juliette and the Licks to szalenie inspirująca i ekscentryczna postać, a jej ekstremalna osobowość sceniczna wyłamuje się ze wszelkich stereotypów dotyczących płci, z którymi na co dzień mierzą się artystki. Dlatego jej perspektywa jest tak odświeżająca i przystająca do charakteru wczorajszego koncertu.
Po projekcji nastąpiła już stricte muzyczna część wieczoru. A było na co czekać. Niemal 4 godziny wokalnej uczty sprawiły, że nikt chyba nie opuścił Jordanek nienasycony. W charakterze supportu wystąpiła Mery Spolsky – niezwykle charyzmatyczna i utalentowana artystka, która zapełniła sobą wielką scenę Sali Koncertowej z radosną energią, emanując pewnością siebie.
W fantazyjnych, cekinowych spodniach i blond peruce-afro na rozgrzaną już scenę weszła za to Kasia Nosowska. Prędko udowodniła publiczności jak wszechstronną jest artystką prezentując garść sentymentalnych utworów – dowodów jej tekściarskiej wrażliwości – na przemian z nowym materiałem; zaskakująco – jak na Kasię – rozrywkowym i tanecznym (sic!). Lub może jak nazwała go sama artystka „paratechno – specyficzny teatr objazdowy z ekstrawaganckim spektaklem”. „Ja pas!” wykonywany był z niepodrabianą ekscytacją artysty. Tylko Kasia Nosowska potrafi śpiewać pod electro na temat alkoholizmu, przemocy w rodzinie i zdrady małżeńskiej, czy na rockowo o własnym pogrzebie. Niżej podpisana nigdy nie sądziła, że w wykonaniu Nosowskiej usłyszy Chemical Brothers, ani że będzie to takie fantastyczne! Na szczególne uznanie zasługuje również cały zespół – każdy z osobna dał spektakularny występ – cały czas byliśmy w rękach spokojnych profesjonalistów. Charyzmatyczny gitarzysta zaprezentował nawet swoje rozległe zdolności podczas solowego występu, gdzie w groteskowej manierze autora wykonał Redbone Childish Gambino. W tym miejscu nie można nie pochwalić także niezwykle estetycznej oprawy wizualnej.
Po serii bisów i wiwatach publiki mógł więc rozpocząć się koncert Women’s Voices – wielka celebracja kobiecej sceny muzycznej. Artystki zaprezentowały swoje wybrane (zgodnie z lejtmotywem) utwory w nowych aranżacjach: „Dzielne kobiety”, „Cudzoziemka w raju kobiet” czy „Każda z nich będzie lśnić w świetle dnia” z charakterystycznym tekstem-listą żeńskich imion. „Terapeutyzowały kształty i rozmiary” w utworze „Strzał z Body” Night Marks.
Wykonały cały wachlarz różnorodnych przebojów muzyki pop najodleglejszych stylów i tradycji. I tak usłyszeliśmy interpretacje Famme Fatale Velvet Underground, ale i Bad Girls pochodzącej ze Sri Lanki raperki M.I.A. Usłyszeliśmy hity PJ Harvey i Patti Smith, a wszystko to przeplatane inspirującymi cytatami z ikon współczesnego feminizmu (Meryl Streep, Malala Yousafzai czy Madonna). Nie mogło zabraknąć także naturalnie Arethy Franklin. Spontaniczne I say a little prayer we wspólnym wykonaniu wokalistek z zespołem zakończyło to święto żeńskiego wokalu.
Agata Burdajewicz
Fot. Alicja Krzyżelewska